O WIELKIE SZCZĘŚCIE, GDY ŻYCIE PRZECHODZI BEZ CHORÓB, A KONTAKTY Z LEKARZAMI SPROWADZAJĄ SIĘ TYLKO DO PRACOWNICZYCH BADAŃ PROFILAKTYCZNYCH. Romanowi Kubickiemu takie szczęście dane było na długie lata. Odwróciło się dopiero, gdy dobiegał siedemdziesiątki. Od blisko dziesięciu lat ma kłopoty ze zdrowiem. Teraz naprawdę rozumie, jak wielki dar od losu otrzymał, że nie zaznał ich wcześniej. Ale przecież tak to już w życiu bywa, że myślimy o zdrowiu wtedy, gdy zaczyna ono szwankować, a nie doceniamy go, kiedy nic nam nie dolega.
Miejscowość Osie, w której pan Roman zamieszkał przed ponad pół wiekiem, nie jest duża. To wieś gminna w Borach Tucholskich, oddalona tylko o 5 kilometrów od malowniczego Tlenia, popularnego zwłaszcza latem wśród miłośników lasów i jezior.
Roman Kubicki zna te okolice od dziecka. – Rodowity ze mnie Kociewiak – mówi, uciszając czarnego kundelka zawzięcie szczekającego na gości. Suczka Dżeki zamieszkała w tym domu niedawno. – Z azylu wziąłem, bo jej poprzedniczka skończyła życie, a ja swojego bez psiaka sobie nie wyobrażam – tłumaczy gospodarz.
I zaraz zaczyna opowieść o tym, jak to przed laty pies pomógł mu rozstać się z nikotynowym nałogiem. – Paliłem bardzo dużo, bez żadnej refleksji, czy to szkodzi, czy nie. Palili koledzy i sąsiedzi, paliło się w pracy. Taki był styl, taki fason. Pewnego dnia zostałem w łóżku, miałem jakieś silnie przeziębienie, z dreszczami i podwyższoną temperaturą. Leżałem i, oczywiście, paliłem. Zawołałem psa, a ten podszedł tylko, ogonem machnął i był już głuchy na moje wołania i prośby, choć nigdy tak się nie zachowywał. Odkryłem w końcu, że powodem jego nieposłuszeństwa były... papierosy. Rzuciłem je z dnia na dzień. Jeszcze w drodze do pracy kupiłem w kiosku kilka paczek papierosów, a także cygara, które lubiłem. Wypchałem tym kieszenie, ale nie zapaliłem żadnego. Ot, po prostu zaufałem zwierzakowi, który czasem bywa mądrzejszy od człowieka – opowiada pan Roman, a Dżeki słucha tej historii z wyraźną aprobatą.
Rachunek sumienia
– Może gdyby nie paczki wypalonych papierosów, nie przytrafiłoby mi się to choróbsko? – rozważa pan Roman, otwierając teczkę ze szpitalnymi wypisami i wynikami badań. Bo przecież poza nikotyną nie miał żadnych nałogów. Wiódł w miarę spokojne, choć pracowite życie. On, wiejski chłopak, jedynak, znalazł w sobie siłę, by przeciwstawić się woli ojca, odejść z jego kuźni do miasta. Zdobył zawód, pracował w różnych zakładach i w pobliskim Świeciu, i w Grudziądzu. Na emeryturę odchodził jako kolejarz. Ojciec w końcu mu wybaczył i cieszył się, że synowi nieźle się wiedzie. A wiodło się nie najgorzej i na posadach, i na swoim, gdy otworzył zakład ślusarski, czy pobudował dwie elektrownie wodne w okolicy. Chociaż różnych kłopotów nie brakowało, zawsze starał się zachowywać spokój, nie dawał ponieść się emocjom i nerwom. Bo to przecież żadnego pożytku nie przynosi. Nie wie, czym mógł zdrowiu zaszkodzić.
– Objadać się nie lubię, mam tylko słabość do słodyczy. Nigdy nie byłem gruby, nie miałem też problemów z sercem i krążeniem. Od niedawna zmagam się z migotaniem przedsionków, miewam podwyższone ciśnienie, chociaż wcześniej zawsze miałem wprost podręcznikowe. Z wiekiem jednak organizm trochę się rozregulowuje. I tak cieszę się, że lekarz nawet nie wspomina o potrzebie wstawienia rozrusznika, tylko zaleca leki, które dobrze działają. Bo drobne sercowe dolegliwości to drobiazg w porównaniu z tym, co w ostatnich latach przeszedłem.
Biała skóra – wielki strach
Pacjentem oddziału onkologicznego szpitala w Bydgoszczy był krótko, bo w parę dni po zabiegu usunięcia guza pęcherza wrócił do domu. Czekając na wynik badania histopatologicznego, nie miał dobrych przeczuć. A to z powodu leukoplakii, która spadła na niego wcześniej. O leukoplakii wie teraz dużo. To zmiana dostrzegalna gołym okiem, polegająca na nieprawidłowym rogowaceniu nabłonka błony śluzowej oraz pogrubieniu jego warstwy. Leukoplakia, nazywana rogowaceniem białym, atakuje jamę ustną, a także narządy płciowe, zarówno u kobiet, jaki mężczyzn. Palenie papierosów stanowi – jak podaje literatura – poważny czynnik ryzyka wystąpienia choroby. Dlatego też pan Roman nie przestaje pamiętać o setkach paczek papierosów, jakie w życiu wypalił...
Jak wygląda leukoplakia? Otóż śluzówka i skóra miejsc objętych chorobowymi zmianami staje się biaława, czasem szorstka, z białymi plamami i wypukłościami. Pan Roman zmiany zauważył, lecz je bagatelizował. Pewnie trochę ze wstydu przed lekarzem, a także z nieświadomości, bo wtedy nie wiedział ani o istnieniu leukoplakii, ani o tym, że zalicza się ją do schorzeń rakopodobnych i że niekiedy pociąga za sobą chorobę nowotworową.
Kiedy zaniepokojony przełamał wstyd i poszedł do lekarza, ten wykonawszy drobny zabieg, też białą skórą szczególnie się nie przejął. Dopiero ponowny zabieg u innego już lekarza, wraz z rozpoznaniem leukoplakii, sprawił, że pan Roman zaczął szukać informacji o chorobie. A i lekarze nie ukrywali niepokoju, bo zmiany na skórze zaczęły się powiększać.
{ads1}
Vilcacora pomogła!
Pan Roman woli nie wspominać, jakie perspektywy nakreślił przed nim jeden z lekarzy. – Strach nawet pomyśleć, bo nie wykluczał operacji bardzo radykalnej, okaleczającej – mówi pan Roman. – Znajomy, któremu się zwierzyłem, powiedział mi o vilcacorze z dalekiego Peru, o polskim zakonniku, ojcu Szelidze, który poznał właściwości lecznicze roślin Ameryki Łacińskiej i z dobrym skutkiem stosuje je nawet w chorobach cięższych niż moja przypadłość. Dobre doświadczenie z andyjsko-amazońską fitoterapią miała też, jak się dowiedziałem, żona mego sąsiada. Z wiarą, że i mnie te zioła pomogą, skontaktowałem się z AMC w Londynie, przekazałem niezbędne informacje i czekałem na przesyłkę. Vilcacora, manayupa, sangre de drago nie poskutkowały natychmiast, ale szybko poczułem, że dzieje się ze mną coś dobrego. Cierpliwie stosowałem zaleconą kurację, by po pół roku zobaczyć osłupienie lekarza. Zmiany zniknęły, skóra odzyskała normalny wygląd, niczego nie trzeba było wycinać.
Minęło kilka lat. W podbrzuszu poczułem dziwny ucisk, jakby ciężar. Innych dolegliwości nie było, ale pomny strachu, jakiego najadłem się poprzednio, natychmiast poszedłem do lekarza. Badanie USG wykazało guza pęcherza, który niepokojąco się powiększał. Sprawy potoczyły się szybko. Nie myliłem się, niestety, ten guz był złośliwy. Ale mnie już to nie przerażało, bo miałem vilcacorę!
Znowu zgłosiłem się do AMC, tym razem już w Gdańsku i zacząłem stosować przepisaną mi kurację. I ponownie lekarz, do którego pojechałem na kontrolę, bardzo się zdziwił. Miał zamiar skierować mnie na radioterapię, a tymczasem nie było takiej potrzeby! Wyniki okazały się lepsze, niż przewidywał. Powiedziałem doktorowi o andyjskich ziołach. Uśmiechnął się, pokiwał głową i powiedział, że po prostu miałem szczęście.
Nie ma dnia bez chuchuhuasi
Od tamtej chwili minęły dwa lata. Pan Roman pozytywnie przechodzi kolejne rutynowe kontrole, coraz już rzadsze. Czuje się dobrze. – Moje szczęście polegało zapewne i na tym, że choć z rodzinnego domu wyniosłem poważanie i szacunek dla lekarzy, to jednocześnie miałem i mam dystans do syntetycznych leków. Dlatego w domowej apteczce nigdy nie brakowało ziół, suszonych owoców, miodu i leczniczych nalewek. Do dzisiaj uważam majeranek, czosnek i cebulę za najlepszą ochronę przed przeziębieniami! Moi rodzice zawsze powtarzali, że wszystkie leki mają jakieś działania uboczne, a odpowiednio dobrane środki naturalne nie szkodzą. Ojciec Edmund Szeliga też o tym mówił i pisał. Może dlatego obdarzyłem takim zaufaniem rośliny, które propagował? Polecam je teraz wszystkim, którzy nie chcą poprzestawać na tym, co przepisują im lekarze i szukają dodatkowych szans poprawy zdrowia. Ubolewam, że nie wszystkich udaje mi się przekonać do andyjskiej fitoterapii. Mój rodzony syn, którego namawiałem do vilcacory, podsuwając lektury i film o ojcu Szelidze, pozostał nieugięty. Teraz przechodzi chemioterapię po operacji i fatalnie to znosi. Wiem, że vilcacora przyniosłaby mu ulgę, ale jest dorosły i sam o sobie decyduje.
A ja korzystam także z innych roślin z dalekiej Amazonii, nie tracę kontaktu z AMC. Kilka lat temu neurolog stwierdził, że jestem poważnie zagrożony chorobą Alzheimera. Wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak, zapominałem, wolno kojarzyłem. Lekarz odbył ze mną długą rozmowę, w trakcie której zupełnie się pogubiłem. A jemu to wystarczyło, by stwierdzić początki choroby Alzheimera. Jeżeli teraz nie mam się gorzej niż wówczas, prowadzę samochód, a pamięć służy mi tylko nieco gorzej niż w młodości, to zawdzięczam to chuchuhuasi. Owszem, zażywam leki, odwiedzam lekarzy, gdy trzeba, gdy coś mnie zaniepokoi, ale codziennie wypijam pół szklanki herbatki z chuchuhuasi. To kapitalnie wpływa na cały system nerwowy. Znajomy, który zapadł na Alzheimera w tym czasie co ja, po roku przestał poznawać bliskich. Teraz już nie żyje. A ja – odpukać – mam się nieźle mimo wszystkich zdrowotnych perypetii. Niedawno przeszedłem zabieg usunięcia zaćmy, co przywróciło mi ostrość widzenia w obu oczach. Znowu jeżdżę samochodem, dużo spaceruję, cieszę się wnukami i mam nadzieję doczekać osiemdziesiątki. Do 80 urodzin mam jeszcze rok i parę miesięcy.
Olga Ankowska (zyjdlugo.pl)
Zdaniem lekarza
Dr n. med. Janusz Szeluga
Droga życia pana Romana Kubickiego z Osia – jeśli chodzi o typ uzależnienia – jest podobna do tej, jaką podąża około ośmiu do dziesięciu milionów Polaków. Przyjmuje się bowiem, że w Polsce właśnie tyle osób pozostaje uzależnionych od palenia tytoniu. Nałóg ten jest związany z mechanizmem wydzielania się w mózgu endorfin – neurohormonów wyzwalających uczucie spokoju i odprężenia. Substancje zawarte w dymie tytoniowym niszczą jednak błonę śluzową jamy ustnej, powodując niejednokrotnie leukoplakię. Vilcacora, jako silny antyoksydant, odwraca patologiczne procesy w obrębie błony śluzowej jamy ustnej, ale nie tylko; również – jak w przypadku Pana Romana – w pęcherzu moczowym.
Bardzo interesującą – choć niekiedy niedocenianą – rośliną, o której wspomina pan Roman, jest chuchuhuasi. Stosuje się ją w chorobie Parkinsona oraz w innych schorzeniach centralnego układu nerwowego, takich jak np. stwardnienie rozsiane. Roślina ta ma działanie rewitalizujące i antyoksydacyjne, stąd cofnięcie się zaburzeń pamięci świeżej – objawów charakterystycznych dla początkowej fazy choroby Alzheimera. Dzięki swoim właściwościom przeciwzapalnym i przeciwbólowym chuchuhuasi zmniejsza też dolegliwości związane z chorobami reumatycznymi.
Pan Roman choroby, na które zapadł: leukoplakię, guza nowotworowego pęcherza moczowego, początki choroby Alzheimera, zaćmę pokonał, bo wybrał prozdrowotny styl życia. Oby taki sam sukces w walce z chorobą nowotworową mógł odnotować także jego syn.
Refleksja, jaka tu się nasuwa, to pilna potrzeba zmiany społecznego sposobu myślenia – z autodestrukcyjnego na prozdrowotny. Sam napis na paczce papierosów, że palenie powoduje raka – jak pokazuje życie – w świadomości palacza niczego nie zmienia.